Ach! być poetą! Czy wiesz, dziewczyno,
Co to poetą być znaczy?
To jest – mieć wszystkie skarby bogaczy,
Rządzić cudowną, Boską krainą,
Jakiej król żaden nie ma „na ziemi,
Którą ze szczęścia, z czystej mądrości,
Z wielkiego czucia, z nieskończoności
Stwarza się siły własnemi.

Ach! być poetą! To jest być razem
Wszystkiem, co żyje pod niebem, w niebie,
Kropelką rosy, iskierką, głazem,
Świat wielki przedzierzgnąć w siebie;
Światu wielkiemu dumnie panować,
I gwiazdy nocy, poranku zorze,
Ciche strumienie, wzburzone morze
Według swej woli kierować.

Ach! być poetą! To ducha cudem
Czas niedościgły ująć w swe szpony,
Powieścią wieków zedrzeć zasłony,
Hymnem przyszłości nucić przed ludem;
W jednej godzinie przywłaszczyć sobie
Długiego życia innych wrażenia,
Pierwsze o szczęściu młodych marzenia
I myśl ostatnią starców o grobie!
Być męczennikiem za świętą wiarę,
Aniołem Stróżem małej kołyski,
Rycerską dłonią rzucać pociski,
Albo kapłańską spełniać ofiarę;
Nie być mężczyzną, nie być kobietą,
Prawem, co ludzie mylnie nakreślą,
Lecz być pojęciem, uczuciem, myślą,
Dziewczyno! – to być poetą!

Jeśli ci się ujrzeć zdarzy
Łzę w mem oku, smutek w twarzy,
Jeśli w życia podróży
Mówić ci kiedy będę,
Że mi się czas już dłuży,
I zmęczona usiędę
N a spoczynek przy drodze,
I żalom puszczę wodze,.
I skarżyć będę okrutności losu,
Patrząc na współwędrowców, moich towarzyszy,
Z których żaden nie usłyszy.
Mojego głosu,
Ani głosu natury, ani Stwórcy świata,
Co woła wiekiem nędzy do przyszłego wieku,
Że dla człowieka w człowieku
Nie stworzył sługi, lecz brata…

Jeśli na widok zepsucia,
Które się szerzy dokoła,
Szyderstwem stępia uczucia,
Pogardą nagina czoła,
Trony myśli, któremi prawda tak się szczyci,
Ze one tylko być mogą
Czyste m zwierciadłem cnocie,
Aż je zepsucie pochwyci,
Nikczemną zdepcze nogą
I zanurzy w swojem błocie;
Jeśli na obraz nędzy, tęsknoty,
Złego nad dobrem przewagi,
Niecnej obłudy, grubej ciemnoty,
Zbraknie mi w sercu odwagi;
Jeśli bezczynnie opuszczę ręce
I szałem dzikiej rozpaczy
Najczystsze szczęście ducha poświęcę
Za podłą rozkosz bogaczy: –

Wtenczas ty siostrę pociesz, dziewczyno,
Orzeźwij, pokrzep na sile;
Choć jady złego do serca wpłyną,
Bądź ku dobremu podnietą,
Wspomnij jej tylko, że przez trzy chwile
I ona była poetą.

Tak jest! Raz pierwszy, gdym poetą była,
Dokoła się majowa łąka zieleniła,
Jak szmaragdowe jezioro;
Na łące kwiateczków sporo:
Złote jaskry i koniczyna różowa;
A dalej w cieniu lasku
Modrą wstążką po żółtym piasku
Czysta rzeka płynęła
I cały obraz ścisnęła,
Niby przepaską godową.

Ja, szczęśliwa, wesoła,
Biegałam po łące,
Zrywałam dookoła
Kwiatki woniejące
I pytałam ich ciekawie,
Co one mówią do siebie,
Gdy słońce błyśnie na niebie,
Lub gdy blada twarz księżyca
Cienie nocy im oświeca,
Lub gdy w dzień był upał wielki,
A niebo rosy kropelki –
Wieczorem sieje po trawie?
Pytałam, – kwiatki wszystkie z kolei
W cudowne pieśni zagrały
I w imię szczęścia, w imię nadziei
Swoją mnie siostrą nazwały.
I byłam kwiatkiem, co na łące rośnie,
Wonnem powietrzem łąki oddycha,
Co się tak wdzięcznie uśmiecha wiośnie,
Gdy wiosna jemu uśmiecha;
Promień słońca mnie pieścił,
Karmił deszczyk perłowy;
Wietrzyk w listkach szeleścił,
Rozpędzał czarne chmury,
Dźwięcznemi gwarzył słowy
Coś o cudach natury,
Coś o świata wielkości,
O Bogu, o miłości.
A ja, piękniej przystrojona,
Niźli szatą Salomona,
Co go w dzień chwały okrywa,
Ja, rosy szczęścia mając dostatek,
Słuchając pieśni, byłam szczęśliwa,
Byłam szczęśliwa – jak kwiatek.
Lecz potem obszar łąki zbyt mały,
I w duszy inna myśl błyska;
U ramion dwoje skrzydeł wytryska,
Ja, z kwiatka orzeł, lecę nad skały;
Lecę daleko, lecę wysoko, .
Słońce się z orła śmiać chciało,
Orzeł mu spojrzał dumnie oko w oko:
Słońce się w obłok schowało;
Ja dalej lecę, – gdzie burz siedlisko,
Silnymi szpony rwę czarne chmury;
Zdziwiony piorun, widząc mnie blisko
Musiał ustąpić chybkiemi pióry;
Ja wyżej lecę – aż tam, gdzie chciałam,
Lot mój wstrzymałam.
Spojrzę na dół: przepaść ciemna;
Tylko bystre orła oczy
Widzieć w niej mogą,
Jak kolistą drogą
Brudna, mała i nikczemna
Ziemia się toczy;
Ziemia – me dawne mieszkanie!
Wzrok smutny, lecz hardy,
Litości i wzgardy
Przez gęste chmury
Rzuciłam ku niej na pożegnanie,
Potem go wzniosłam do góry;
A com widziała wyżej od siebie,
A ilem szczęścia czuła odrazu,
Na to pod niebem niema wyrazu.
To powiem tylko – braciom orłom w niebie

Potem raz trzeci zmiana istoty
Czucie i myśl mą odmienia:
Kwiatka rozkosze, orła poloty
Zakułam w łono kamienia.
»Kamień nie czuje« – ludzie powiedzą.
Och! nie wierz ludziom, dziewczyno!
Żyły kamienia iskrami płyną,
Choć ludzie o tern nie wiedzą.
Byłam kamieniem – ni mędrca oko,
Ni wichru szały, ni burzy wycie
Nie wyśledziły skrytej głęboko
Jasności ognia w granicie.
Ja, głaz dla innych, a światło sobie,
Całej przeszłości zebrałam wątek,
W grób zakopałam i na tym grobie
Strzegłam świątyni pamiątek.
Tam z przeszłych złudzeń wszystko, co było
Uciechą kwiatka, orła wielkością,
Wszystko pod zimny pomnik się skryło
Przed burz północnych wściekłością.
Bo ja z nawałnic, ja z burz się śmieję:
Czyż mnie to piorun rozkruszy?
Czyż mi wyszarpią mroźne zawieje
Tajemnicę świata z duszy?
Och, nie! ja wicher przetrzymam w biegu,
Twardsze od twardych gromów mam czoło,
A chociaż śniegi spadną wokoło,
Pierś mam zimniejszą od śniegu.
Tylko, że pierś ta innym ukrywa
Tlejącą iskrę dawnych omamień:
Więc po raz trzeci jestem szczęśliwa,
Jestem szczęśliwa – jak kamień.