Czemu mi smutno? Czy, że wiatr jesieni
Lasy i pola już odarł z zieleni
I tam, wysoko, po niebie nade mną
Dachem ołowiu rozbił chmurę ciemną,
I w uszach skargą jękliwą przewiewa,
I pędzi tuman liści, spadłych z drzewa,
Jakby liść każdy był duszą człowieka,
Co, wirem szału i losu porwana,
Po szlakach drogi nieznanej – nieznana,
Leci, aż padnie smutna i daleka,
Gdy wiatr ucichnie, lub jej zbraknie siły,
Nad brzegiem jakiejś tam obcej mogiły?…
Czemu mi smutno? Czy, że tu wokoło
Żadne przyjaźnią nie promieni czoło,
Żadna dłoń bratnia z podróży nie wita,
Żaden głos chętny: co słychać? nie pyta?
I że tak wszyscy w różne chodzą strony,
Każdy ku swojej gwiaździe obrócony,
Każdy niedbały, co na drodze jego,
Przepaść, czy kamień, czy serce bliźniego,
Czołga się podle lub zuchwale leci,
Byle tam stanął, gdzie ta gwiazda świeci,
Co w oczach jego tak piękna, bo złota,
A w oczach Bożych garść łez, krwi i błota?
Czemu mi smutno? Czy to, że widziadło
Mądrości świata na duszę mi padło
I tak głębokie zapuściło szpony,
Że już nie pomnę, że już mi się nie śni
Ani o cichej modlitwie, zmówionej
Na łonie świętej, dobrej mojej matki,
Ani o szczęściu naszej biednej chatki,
Ani o starej ojców naszych pieśni,
Pieśni pamiątek – bardzo, bardzo starej.
Pono na nutę nadziei i wiary?
Czemu mi smutno? Czy, że moi wszyscy
Duszą jednacy, sercu sercem blizcy,
Już sobie dawno pod ziemią spoczęli,
Już sobie dawno po trudach wytchnęli?
A ja samotna, jak ptaszyna biedna,
Co z swego rodu zostanie się jedna,
Gdy inne w kraje szczęśliwsze ulecą,
Sama zostałam – i, gdy gwiazdy świecą,
To ja tam patrzę, czy która nie gaśnie
Blada gwiazdeczka, lecz z której by właśnie
Duchy mojego życia promień zwiędły,
Jak mi to niańka mówiła, uprzędły?
Och! bo mi głucho i pusto na ziemi,
Och! bo mi tęskno, tęskno za mojemi,
Co się w dębowej trumnie położyli,
I co poszli sobie jakąś ciemną drogą.
Lecz poszli razem, a mnie zostawili
Tak samą, że już nie mam kochać kogo!…
Więc smutna jestem, – smutna, bo wiatr wieje,
Bo między złymi ludźmi sama chodzę,
Bo mi nauka zabiła nadzieję,
Bo mi dokoła śmierć pobrała srodze
Wszystkich kochanych… Och! tak nie jest przecie!
Mężniejsza nad te ciosy dusza młoda.
Wiem, że niezawsze na niebie pogoda,
Wiem, że niezawsze cnota jest na świecie;
Zdawnam przywykła w jesienne zawieje
Czekać, aż kiedyś słońce zajaśnieje,
A .złością ludzką dobrego nie mierzyć,
Boć cnota – ludzki wyraz, więc w nią wierzyć,
Wierzyć bezwzględnie, bez warunków, szczerze
Jak w przyszłość, w mądrość, w litość Bożą wierzę,
Och, nie! mnie nigdy ksiąg uczonych karty
Świętego słowa w sercu nie zaćmiły,
A Bóg to wyraz niczem niezatarty,
Co, jak go wieki w naturze skreśliły,
Tak znowu wieki z wieków się wyprzędą
I zawsze wkońcu: Bóg – Bóg! – czytać będą.
Po wszystkie strony był lot myśli mojej,
Wszystkich ustami zaczerpnęłam zdroi,
I próbowałam pomysłu każdego,
A tłem wszech rzeczy było imię Jego.
Więc też spokojna, na Boga się zdałam
l nie tak gorzko umarłych płakałam,
Ja, co mam umrzeć – och! ja nie na groby
Tyle wylałam cierpienia, żałoby,
Ale mi smutno – bo dziś, jako cnotę,
W serca brać trzeba boleść i tęsknotę,
l Bóg sam duszę dał mi do nich zdolną;
A chyba w sądu godzinę okrutną
.Ja powiem Bogu, czemu byłam smutną,
Bo ludziom mówić niewolno!