Rozbudź się!… pomnij, że żyjesz na świecie…
Czy już tak długie przedrzymałeś lata,
Że uschło, zwiędło twojej duszy kwiecie,
I nie ma barwy, ni woni dla świata?..
Rozbudź się!… przetrzyj zamglone powieki.
Spojrzyj dokoła… czyż nic już dla ciebie
Nie ma na ziemi – na niebie?…
Czy i krwi twojej czerwone rzeki
W białe łez morze spłynęły?
A blade usta, zęby ściśnięte,
Drogę oddechom przecięły?…
Zbudź się!… przeżegnaj!… niech znaki święte
Odpędzą czary od ciebie;
I żyj dla ludzi… zaprzyj się siebie,
I żyj dla swoich… między swojemi,
A znajdziesz niebo na ziemi.
Na co mnie budzisz?… słodko marzyłem…
Widziałem szczęście tak blisko…
I już! już prawie szczęśliwy byłem…
Wy znacie tylko nazwisko…
Nazwisko, co nic nie znaczy,
Jakoby miano nicestwa:
I tylko światu tłumaczy
To nieistnienie – jestestwa,
Tę próżnię w przestrzeniach, wszędzie,
Której nie było – nie będzie.
Nazwiskiem – brak zapełniacie,
W nazwiskach – nieznane znacie.
Na duszach waszych jałowych,
Cnoty tak dziwne rośliny,
Jak na gałęziach dębowych,
Słodkie i wonne maliny.
A jednak cnoty w rozmowie,
Gdy uchem liczbę ich łowię,
To tak powszechne rośliny,
Jak na malinach maliny.
Każesz żyć swoim ze swemi
I każesz wyrzec się siebie
By żyć na ziemi jak w niebie,
O! nie łudź radami twemi.
Możnaż być światłem bez cieni,
Lub w ogniu nie czuć płomieni?…
Lub czuć, a wielbić bolesne razy
I być jak Chrystus – bez zmazy,
Z krwią z wina – a ciałem z chleba?
Jeśli nie można – więc nie masz nieba
Ani wśród obcych, ani ze swojemi:
Tylko i zawsze ziemia – na ziemi.