Prędzej, czy później, gdy mię czas owionie
Snem nieprzespanym, w którym się nic nie śni,
O, niepamięci! wtenczas chłodne skronie
Weź pod twą schronę do grobowej cieśni.
Nie proszę ręki druha ni dziedzica,
Aby łzy otrzeć, lub grabić zostałość,
Lub żeby z włosem popsutym dziewica
Żałować przyszła, lub udawać żałość.
Poco najęte płaczków korowody?
Samemu wstąpić pozwólcie do dołu:
Nie chciałbym chmurzyć niczyjej pogody,
I brać wesela kochanemu czołu.
Przecież, miłości! jeśli w twojej sile
Poskromić jęki, marnym żalom sprostać,
Ty sama osłodź rozstania się chwilę
Mnie, co odchodzę, i tej, co ma zostać.
Marylo moja! kiedy przeszłe bole
Z ostatnim puszczę w niepamięć oddechem,
Niech boski pokój widzę na twem czole,
A w bolach na cię patrzyłbym z uśmiechem.
Lecz oko martwe zrazi wzrok niebieski,
Przed bladem licem zbledną twe powaby:
Uronisz łezkę, człowiek dla tej łezki,
Jak żyjąc słabiał, tak i umrze słaby.
A więc bez żalu i pobożnej prośby
Samotny będę w ostatniej godzinie:
Dla nieszczęśliwych śmierć mało ma groźby,
Ból jeszcze zmniejszy i prędko przeminie.
Lecz umrzeć, odejść, kędy tyle gości
Rusza przedemną, kędy reszta ruszy…
Przepadać w nicość, jak pierwej z nicości
Wszedłem dla życia, żyłem dla katuszy?…
Gdyś wiek przeminął, wstrzymaj się u ścieku,
Ostatniem powróć na przeszłość obliczem;
Zlicz dni szczęśliwe, a wyznasz, człowieku,
Czemkolwiek byłeś, że lepiej być niczem.